niedziela, 12 lipca 2015

Biało-czerwona na bezdrożach - cz.1


Patrząc na flagę państwową, dociekliwy umysł widzi nie tylko flagę, lecz samo państwo i niezależnie od jego symboli i insygniów, widzi we fladze przede wszystkim formę rządów, pryncypia, prawdy i historię tego narodu, który jej używa.
Henry Ward Beecher


Polskie barwy narodowe ukształtowała historia, źródła swoje mają w tradycji heraldycznej. Już w kronice Galla Anonima można znaleźć wspomnienie, że Bolesław Krzywousty jako znaki od działów polskich wyznaczył tarcze białe i czerwone.

Barwy flagi złożone z dwóch poziomych pasów: białego oraz czerwonego są od wzorowaniem kolorystyki godła państwowego, który stanowi orzeł biały na czerwonym polu. Zgodnie z zasadami heraldyki pas górny reprezentuje białego orła, a dolny czerwone pole tarczy herbowej.

Kolory te według symboliki używanej w heraldyce mają następujące znaczenie:
- koloru białego używa się w heraldyce jako reprezentacji srebra. Oznacza on także wodę, a w zakresie wartości duchowych czystość i niepokalanie.
- kolor czerwony jest symbolem ognia, a z cnót oznacza odwagę i waleczność.

Barwy biała i czerwona zostały uznane za narodowe po raz pierwszy 3 maja 1792 r. podczas obchodów pierwszej rocznicy uchwalenia Ustawy Rządowej. Damy wystąpiły wówczas w białych sukniach przepasanych czerwoną wstęgą, a panowie nałożyli na siebie szarfy biało-czerwone. Nawiązano tą manifestacją do heraldyki Królestwa Polskiego - Białego Orła na czerwonej tarczy herbowej.

Po raz pierwszy regulacja prawna polskiej flagi została przyjęta w uchwale Sejmu Królestwa Polskiego z 7 lutego 1831 na wniosek posła Walentego Zwierkowskiego, wiceprezesa Towarzystwa Patriotycznego, jako propozycja kompromisowa pomiędzy barwą białą - nadaną przez Augusta II Mocnego i proponowaną przez konserwatystów i trójbarwną: biało-czerwono-szafirową - barwami konfederacji barskiej proponowanymi przez Towarzystwo Patriotyczne.


Ustawa z dnia 31 stycznia 1980 r. o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej oraz o pieczęciach państwowych stanowi, że flagą Rzeczypospolitej Polskiej jest prostokątny płat tkaniny o barwach Rzeczypospolitej Polskiej i proporcji 8:5, umieszczony na maszcie. Zgodnie z art. 6 ust. 2 ustawy, za flagę Polski uważany jest wariant z godłem Polski, umieszczonym pośrodku białego pasa. Dopuszcza się także wieszanie flagi w formie pionowej wstęgi: wówczas barwa biała powinna znajdować się po lewej stronie lub przy drzewcu.

Znieważenie, niszczenie, uszkadzanie lub usuwanie Flagi Polski to występek zagrożony karą grzywny, karą ograniczenia wolności albo karą pozbawienia wolności do roku. Alt. 137 § 1 Kodeksu karnego w tym samym zakresie obejmuje ochroną godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny polski znak państwowy.



Akcja BIAŁO - CZERWONA.ORG - 
Polacy mają z czego być dumni


Od 2012 r. tworzona jest akcja Biało-czerwona.org, promująca wybitne osiągnięcia Polaków, nowoczesny patriotyzm oraz pozytywne nastawienie do wartości narodowych. Pokazuje ona młodym ludziom, gościom zagranicznym, biznesowi i całemu światu, że polskie osiągnięcia są nietuzinkowe i mamy się czym szczycić. Przykładowo pierwsze zimowe wyprawy w Himalaje, pierwsze kobiece opłynięcie świata, spektakularne rekordy lotnicze i szybownicze, osiągnięcia naukowe, nazwy szczytów, wąwozów, lodowców, gór i kanionów oraz niezwykłe historie - to dorobek Polaków.

Biało czerwone iskry
Biało-czerwona w błękitach

Kulminacją akcji jest corocznie organizowana wystawa plenerowa, która odcisnęła swój znak także na najważniejszych dla Polaków świętach - od początku trwania Akcji wystawy objęte są Honorowym Patronatem Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, który corocznie dokonuje ich uroczystego otwarcia przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie podczas Świąt Majowych.

Biało - czerwona
na Morzach i Oceanach

Otwarcie każdej z nich stanowi stały element państwowych obchodów Dnia Flagi, a jej Bohaterowie otrzymują z rąk Prezydenta RP polskie flagi z listem będącym dowodem uznania dla ich dokonań.

Biało-czerwona na białym (2012 r.)

Na rzecz akcji fotografie ze swoich prywatnych archiwów udostępniła plejada polskich żeglarzy i podróżników, lotników, szybowników i historyków, naukowców i himalaistów, muzea i instytucje kultury, galerie i kolekcjonerzy. W wielu przypadkach są to fotografie prezentowane po raz pierwszy, zawsze unikatowe, interesujące i piękne.



Szlakiem polskich badaczy Serbii

Tancerka narodowości itelmeńskiej na Kamczatce

Latem 2013 r. znakomity podróżnik Jacek Pałkiewicz zorganizował wyprawę Szlakiem polskich badaczy Syberii. Prócz pomysłodawcy wzięli w niej udział; Grzegorz Lityński i Krzysztof Petek. Miała ona przypomnieć chlubne rodzime karty w dziejach badawczo-odkrywczych zauralskich terytoriów oraz budowę poprawnych stosunków dobrosąsiedzkich. Polacy - zesłańcy nie tylko przyczynili się do oswojenia dziewiczych ziem, ale wnieśli także doniosłe zasługi na polu naukowo-odkrywczym. Sławna trójka: Aleksander Czekanowski, Jan Czerski, Benedykt Dybowski, w skrajnie trudnych warunkach stworzyła prawdziwą epopeję w poznaniu Bajkału. Ich Imieniem nazwano pasma górskie, szczyty, przełęcze, doliny, miasta.

Prof. Antoni Kuczyński zauważa: "Nie wszyscy Polacy na zsyłce maszerowali w kajdanach i doświadczali okrucieństwa, niekoniecznie byli ofiarami caratu". Wielu, zafascynowanych nauką prowadziło badania z własnej pasji i Syberia dała im możliwość samorealizacji zawodowej. Pełni inicjatywy, zwykle wtapiali się w miejscową społeczność ciesząc się powszechnym szacunkiem. Stanowili rodzynek dla miejscowej administracji, przynosili do odciętej od reszty świata europejską cywilizację.

Trzeba przypomnieć, że po Powstaniu Listopadowym i Styczniowym, dobrowolnie„za chlebem" udawały się na wschodnie rubieże Rosji tysiące kresowych rodzin, robotnicy, lekarze, prawnicy, inżynierowie, kupcy, którzy kolonizowali i zagospodarowywali odległe krainy. Z własnej woli wyjechali: uważany za „ojca geologii Syberii" Karol Bohdanowicz, czy farmaceuta Ferdynand Karo, albo Maria Antonina Czaplicka.

Uczestnicy wyprawy 
Śladem Polskich Badaczy Syberii nad Bajkałem

Utrzymuje się, że co czwarty Sybirak posiada polskie korzenie i mówi się, że Syberię zdobyli Kozacy, a zagospodarowali Polacy. Tacy jak np. profesor Uniwersytetu Lwowskiego Benedykt Dybowski (1833-1930), którego pamięci tablicę pamiątkową, dzięki inicjatywie Pałkiewicza, odsłonięto w lutym 2014 r. w Pietropawłowsku Kamczackim. 


Jestem niezmiernie rad - powiedział lider wyprawy - że w 150. rocznicę Powstania Styczniowego mogłem przyczynić się do przypomnienia jednego z bohaterów, którzy tworzyli historię Polski i Rosji".

Pietropawłowsk Kamczacki


Ryszard Czajkowski

Ryszard Czajkowski - fizyk z wykształcenia, z zamiłowania podróżnik, autor programu telewizyjnego "Przez lądy i morza".

Na szczycie Kopernika - Spitsbergen.
Wokoło wiele polskich nazw szczytów
 i lodowców 
nadanych w 1935 r. przez geodetów polskiej wyprawy, 
a właściwie oficjalnie nazwy nadali Norwegowie 
w dowód uznania osiągnięć naukowych wyprawy.

Pisze o sobie: "Nie jestem do końca pewny; czy podróżuję, dlatego że to lubię, czy po prostu muszę podróżować. Jednego jestem pewny, gdy tylko kilka miesięcy jestem w domu to robię się wręcz przykry dla otoczenia, rozdrażniony, ale gdy tylko mam w perspektywie wyjazd, gdy go przygotowuję, opanowuje mnie spokój, sięgający wyżyn, gdy jadę na lotnisko i już nie opuszczający mnie przez cala trasę".

Pod Mount Kenia. 
Endemiczna roślinność.

Ten pęd do podróży na wszystkie kontynenty zaowocował wykonaniem kilkudziesięciu filmów o charakterze podróżniczo-geograficznym i ponad dwustu programów telewizyjnych. Wynikiem jego podróży są reportaże w periodykach i dwanaście indywidualnych wystaw fotograficznych prezentowanych w Polsce, a nawet poza granicami. Pierwsze jego wyprawy, to wyprawy polarne na Antarktydę i Spitsbergen. Początkowo interesował się krajobrazem, ale po pierwszej wyprawie do Indii w 1971 r, a później do innych krajów Azji i Afryki, coraz bardziej interesują go ludzie, ich życiowe motywacje i religie. 

Na południe od Adis Ababy 
w towarzystwie miłych mieszkanek 
napotkanej w podróży wioski. 
Na drugim planie kopce termitów.

Jego pasją jest poznawanie świata poprzez ludzi - ich filozofię, życie, podejście do spraw najważniejszych.

Szanuje różnorodność kulturową i stara się czerpać pełnymi garściami z mądrości wielu narodów. Pisze "różnice pomiędzy życiowymi motywacjami różnych ludów są pewnie bardziej pasjonujące niż różnice w krajobrazach, czy zwyczajach ludzi, ale są też trudniejsze do zauważenia i do zdefiniowania".

Rysunki dogońskie przedstawiające całą ich religię. 
Znaki są corocznie odnawiane. 
Sześciu z nich nie wolno zmieniać, 
wśród nich jest znak boga Ammy.

Tak przyzwyczajeni jesteśmy do naszego sposobu myślenia, że przypisujemy go nawet zwierzętom, a w przypadku ludzi zupełnie nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że mogą myśleć inaczej. Są to przejawy naszego, powiedzmy europocentryzmu, który przynosi do dziś wiele szkód.

"Narzucając swą filozofię niszczymy stare, miejscowe. Z naszych koncepcji nie zawsze chwytają to, co jest w nich wartościowe, a można zaryzykować twierdzenie, że chwytają najchętniej to, czego możemy się wstydzić. Wydaje się nam, że nasz sposób myślenia jest jedyny i serwujemy go wszystkim". Każda podróż powinna przynajmniej czegoś uczyć, rozszerzać horyzonty. Właściwie ideałem byłoby tworzenie nowych idei, poglądów, nowych skojarzeń. "Ubolewam nad tym, że moje podróże są tak krótkie i nie pozwalają na zgłębienie problemów. Mówię, że interesuję się różnicami w mentalności różnych ludów, a gdy muszę o tym opowiedzieć to mam trudności w sprecyzowaniu problemu. Uważam za swój obowiązek przekazywanie mojej wiedzy innym. Wiem, że to jest wiedza subiektywna. Każdy podróżnik może widzieć świat inaczej. Zależy to od naszych spotkań w drodze, od pogody, pieniędzy I wielu może poważniejszych czynników. Staram się by moja podróż była nieustannym pasmem radości. Nie zawsze ml się to udaje i to z wielu powodów. Ale Jestem przekonany, że jednak tak jest".

W uznaniu jego działalności na Antarktydzie nazwano jego imieniem górę (Czajkowski Needle), został także członkiem prestiżowego nowojorskiego klubu "The Explorers Club".



Z Biało-czerwoną od Pekinu po Paryż

O poważnym rajdzie myślałem od dawna. Ja - były pracownik naukowo-dydaktyczny Politechniki Warszawskiej od lat miałem kontakt z silnikami samochodowymi jak i samymi pojazdami. Kiedy w garażu pojawił się Jaguar XK150 A.D. 1957 odrodziły się marzenia o wyprawie. Takiej ze sportowym zacięciem. Do tego ekscytowała mnie przygoda - przemierzyć słynny jedwabny szlak.Trochę zagrać rolę „wspaniałych mężczyzn w swych szalejących gruchotach". Toteż kiedy w 2012 roku ogłoszono zapisy do startu w rajdzie Pekin - Paryż - nie wahałem się. Choć zdawałem sobie sprawę z ogromu pracy związanej z tym transkontynentalnym rajdem. A o tym rajdzie i trudnościach jakie czekają zawodników słyszałem od paru lat.
Samochód polskiej ekipy w trasie
Do udziału w rajdzie zaprosiłem Piotra Lubaczewskiego jako pilota. Piotr jest podróżnikiem, żeglarzem odwiedzającym ekstremalne części świata, lata balonem i samolotami. 

Piotr Lubaczewski i Tadeusz Wesołowski 
- zakończenie dnia

Przygotowania do rajdu trwały dwa lata. Potem trzeba było zrobić testowe jazdy, odbyć szkolenie prowadzone przez organizatorów rajdu w Anglii. Wreszcie załatwić niezbędne dokumenty i wysłać samochód w kontenerze do Chin. Jednym słowem pokonać wiele barier.

Moje doświadczenie rajdowe to rajdy w stylu włoskiego Mille Miglia, a także innych zagranicznych i krajowych rajdów samochodów zabytkowych. A tu było inaczej. Każdy dzień to jazda na czas limitowany i określony przez sędziego. Do tego spotkanie z rajdowymi wygami z całego świata, często posiadającymi wielkie doświadczenie w takich imprezach.

Bezdroża Azjii

A jednak przejechałem tę trasę i jestem szczęśliwy. Okazało się, że tym samochodem dało się przejechać Chiny, Mongolię, Rosję, Ukrainę i południową Europę. Przekonałem się, że samochód pojedzie nawet jak ma połamane resory, a zamiast hamulców trzeba używać skrzyni biegów. Przejechałem wertepy północnych Chin, bezludne szlaki wiodące przez Mongolię, dziurawe asfalty Rosji. Wiele razy auto spawano w przydrożnych garażach, stawałem na podnośniku w warsztatach, gdzie obcy ludzie bezinteresownie oferowali swą pomoc.

Pierwszy udział Polaków w tej jednej z najtrudniejszych imprez samochodowych zakończył się trzydziestym czwartym miejscem na mecie rajdu liczącego ponad 12 tysięcy kilometrów. Następnym razem będzie lepiej.

Finał Rajdu - Paryż
Pokłosiem wystawy jest książka "Pekin-Paryż 2013", w której odnotowałem wszystkie wydarzenia i zmagania z przeciwnościami. Uznałem, że warto przekazać wskazówki dla naśladowców, którzy zapewne pójdą naszym śladem.
Tadeusz Wesołowski




Wojciech Dąbrowski 

Już w latach siedemdziesiątych XX wieku pierwsi polscy podróżnicy - pasjonaci, pokonując liczne przeciwności formalne i finansowe wyruszali do najdalszych zakątków naszego globu niosąc tam wiedzę o swoim kraju - często zupełnie nieznanej krajowcom Polsce. Z dumą podkreślali swoje pochodzenie, odszukiwali ślady pozostawione tam wcześniej przez innych Polaków.

Jednym z takich pionierów na światowych szlakach był gdańszczanin Wojciech Dąbrowski - wówczas młody inżynier, rozczytany w książkach Verne'a, Conrada i Szklarskiego. Poznawanie świata na własne oczy stało się jego wielką życiową pasją. Realizując ją z niezwykłą determinacją w ciągu następnych 40 lat dotarł w pojedynkę na wszystkie kontynenty, okrążając przy okazji nasz glob aż 12 razy - coraz to inną trasą. Sam planował swoje ambitne podróże, nie korzystając z jakiejkolwiek formy sponsoringu. 

Podczas wspinaczki na Kilimandżaro plecak z orłem 
budził zainteresowanie tubylców. Tanzania 1976 r.

Plecak z białym orłem niósł w 1976 roku na Kilimandżaro, w 1980 roku na Fudżijamę, a w 1986 na Górę Kościuszki. W rok później, po dziesięciu dniach forsownego marszu przez Himalaje zobaczył z bliska wymarzony Mount Everest. Ciekawość świata prowadziła go do coraz to nowych, nieznanych krajów, aż w roku 2009 odnotowano, że stal się oto prawdopodobnie pierwszym w historii Polakiem, któremu udało się dotrzeć do wszystkich uznanych przez międzynarodową społeczność państw świata.

Wojciech Dąbrowski wciąż jednak wyznacza sobie nowe cele, a na pytanie, który z ponad dwustu trzydziestu odwiedzonych krajów uważa za najpiękniejszy zawsze bez wahania odpowiada: Polskę!

Polski biwak pod palmami na legendarnej 
wyspie Bora-Bora. Polinezja Francuska, 1989 r.

Do najciekawszych jego tras należy na pewno ta, która prowadziła na wyspę Kiritimati -Christmas Island, położoną na środku Pacyfiku. Jedna z czterech osad na tej wyspie nazywa się - Poland. Podobno osadę nazwano tak w geście wdzięczności dla Polaka, mechanika ze statku przypływającego po koprę, który pomagał przy założeniu plantacji kokosowych palm wokół Poland. Jej mieszkańcy i dziś żyją z pozyskiwania kopry - miąższu orzechów kokosowych. Gdy Wojciech Dąbrowski przybył do osady okazało się, że jej dzisiejsi mieszkańcy nie wiedzą, że gdzieś w świecie jest jeszcze kraj nazywany tak, jak ich osada. W małej szkole na ściennej mapie pokazał uczniom, gdzie leży ta większa Polska.

Po  krótkim wykładzie 
uczniowie szkoły w Poland 
potrafili już pokazać na mapie, 
gdzie leży Polska - inne "Poland" 
Kiribati, 2006 r.

A zamieszczony w Internecie szczegółowy raport z tej podróży otworzył drogę do Polski na Pacyfiku innym polskim podróżnikom. Bo Wojciech Dąbrowski uważa za swoją misję dzielenie się swoja wiedzą o świecie i zdobytym przez dziesiątki lat podróżniczym doświadczeniem z innymi. A wszystko po to, by przekonać swoich rodaków, że nie trzeba być milionerem, by okrążyć nasz glob, wspiąć się na legendarne góry i popłynąć na legendarne wyspy. Że Polacy potrafią dotrzeć dalej niż daleko.

Przed szkoła w osadzie Poland, 
na środku Pacyfiku. Christmas Island, 
Kiribati 2006 r.


Życie o smaku pieprzu i wanilii

Cieszę się, że nasi widzowie i czytelnicy ciągle darzą nas swoją życzliwością. I dziękuję za to. Odkrywaliśmy kiedyś dla nich - dla Was - okno na świat kiedy był zamknięty, poprzez programy telewizyjne "Pieprz i wanilia" a było ich około trzystu. Tony odszedł już w 1998 r., ale ciągle go pamiętacie, bo kochał swoich widzów, dla których wędrowaliśmy z kamerą po świecie. Przypomina o tym piękne Muzeum Podróżników im. Toniego Halika w Toruniu, powstało z naszych darów.

Elżbieta Dzikowska i Tony Halik w Maroku. 
Halik w stroju zamieszkujących 
te tereny "ludzi błękitnych"

Odkrywaliśmy też świat za pomocą książek, artykułów, zdjęć. I zawsze towarzyszyła nam biało-czerwona flaga, jeżeli nie fizycznie, to w sercu. Kiedy pływaliśmy naszą żaglówką "Halikówką" po różnych akwenach, aby przygotować nowe filmy, ale też przeżyć morskie przygody - to ona była czytelnym znakiem naszej państwowej przynależności. 

Tony Halik na żaglówce "Halikówka" 
podczas rejsu po Morzu Śródziemnym

Kiedy w 1976 r. dotarliśmy w Peru, jako pierwsi Polacy, do Vilcabamby ostatniej stolicy Inków podczas wyprawy kierowanej przez prof. Edmundo Guillena - to nasza flaga razem z peruwiańską została wciągnięta na maszt z wysokiego drzewa w dżungli. I zatknięta przy ruinach inkaskiego pałacu, który otrzymał nazwę "Polonia"

Elżbieta Dzikowska i Tony Halik w Vicabambie, 
ostatniej stolicy Inków.


Nie zabrakło jej także, kiedy odsłanialiśmy, już niestety bez Toniego, w 1999 r. pomnik Ernesta Malinowskiego, 100 lat po jego śmierci, twórcy arcydzieła sztuki technicznej, a mianowicie Centralnej Kolei Transandyjskiej, do niedawna najwyższej (4818 m. npm) położonej na świecie. Pomnik - jego autorem jest Gustaw Żemła - stoi też na świecie najwyżej, a opiekują się nim uczniowie pobliskiej, indiańskiej szkoły im. E. Malinowskiego, którzy też dbają o naszą flagę.

Elżbieta Dzikowska z kobietami 
z plemienia Sani, Chiny Południowe

Podróżowałam sama, potem z Tonim, a potem znowu sama albo z Przyjaciółmi, przez wiele krajów świata i starałam się przekazać Rodakom swoje doświadczenia, radząc m.in. żeby mniej narzekali a się częściej uśmiechali, bo uśmiech to najkrótsza droga do serca; tego nauczyłam się w biednych krajach Azji, Afryki, Ameryki Łacińskiej. A ponieważ świat jest teraz otwarty - zaczęłam promować Polskę. Ojczyznę. Zamiast programów "Pieprz i wanilia" są teraz książki "Groch i kapusta", ale też inne tytuły. Mamy piękny i ciekawy kraj. Bądźmy z niego dumni.
I z naszej flagi.
Elżbieta Dzikowska



Wyżej niż Kondory

Pisząc o dokonaniach polskich naukowców i polskich inżynierów nie sposób nie wspomnieć Ernesta Malinowskiego. Ten urodzony w Polsce, ale wykształcony w Paryżu inżynier wyjechał w 1852 roku wyjechał do Peru i dokonał tam wielkich dzieł, budując między innymi słynną transandyjską linię kolejową, łączącą stolicę kraju (miasto Lima) z zasobnym w minerały regionem Cerro de Pasco i żyzną doliną Jauja.

Jeden z wiaduktów Kolei Transandyjskiej

Było to dzieło inżynierskie o wręcz niewyobrażalnym stopniu trudności. Trzeba było wykuć 63 tunele w ogromnych masywach górskich Andów i zbudować 30 mostów nad głębokimi górskimi przepaściami. Jeden z tych mostów (Verrugas) był w czasie, gdy Malinowski go budował, najwyższy na świecie (77 m. wysokości przy 175 m długości). Najwyższy punkt tej linii kolejowej (w miejscowości La Cima) osiąga wysokość 4818 m. Była to przez prawie dwieście lat największa wysokość do jakiej gdziekolwiek na świecie udało się doprowadzić linię kolejową! Rekord ten pobili dopiero w 2005 roku Chińczycy, budując linię kolejową z Pekinu do Lhasy (stolicy Tybetu). Ale Chińczycy dysponowali całą technologią XXI wieku i nie oszczędzali pieniędzy, gdyż chodziło im przede wszystkim o efekt propagandowy i polityczny (połączenie Tybetu z Chinami). Tymczasem Malinowski 200 lat wcześniej na andyjskim bezludziu dysponował tylko pracą rąk swoich robotników i swoją wiedzą inżynierską.


Nie było mu łatwo. Brakowało wszystkiego: żywności, wody, a nawet powietrza, bo na wysokości ponad 4 tys. m niezaaklimatyzowany człowiek zaczyna się dusić. Uświadommy sobie, jak bardzo to było wysoko: nasz najwyższy tatrzański szczyt, Rysy, ma wysokość 2499 m.
Malinowski pracował na blisko dwa razy  większej wysokości, krusząc skały, wnosząc i wciągając na te szczyty szyny, podkłady, dźwigary - i budując tory. 
Pieniędzy mu też brakowało, bo w Peru nastąpił krach finansowy i państwo zawiesiło dotacje na budowę kolei. Malinowski nie chciał porzucić  niedokończonego dzieła, więc dopłacał do dalszej budowy z własnej kieszeni i nie pobierał żadnego wynagrodzenia.
prof. Ryszard Tadeusiewicz


Chłopiec ze szkoły im. Ernesta Malinowskiego w Chile

Przed wybucham konfliktu zbrojnego z Hiszpanią Malinowski, wraz z Felipe Aracibią i Jose Cornelio Bordą, wziął udział w projekcie ufortyfikowania Callao, jako główny inżynier portu. W bitwie pod Callao, w dniu 2 maja 1866 r. potężnej flocie hiszpańskiej przeciwstawiły się wojska nowo powstałych krajów Ameryki Południowej, od niedawna uniezależnione od korony hiszpańskiej. Pierwszoplanową rolę odegrała artyleria, a Ernest Malinowski, który pod koniec bitwy stał na jej czele na wałach fortu Santa Rosa, przyczynił się do zwycięstwa Peru i jego sprzymierzeńców. Bitwa pod Callao zaważyła na przyszłych losach, nie tylko Peru, ale i całej Ameryki Południowej. Za udział w walce Malinowski otrzymał tytuł narodowego bohatera Peru.
Blanca Fernandez de Zakrzewski

Ernest Malinowski
Efektem badań przeprowadzonych w kraju i za granicą, było w miarę pełne odtworzenie dziejów polskiego Inżyniera i opublikowanie w 1996 r. przez Zakład Badań Narodowościowych PAN książki Ernest Malinowski, twórca kole transandyjskiej, która jest pierwszą monografią poświęconą polskiemu inżynierowi.

W tym samym roku odbyła się w Domu Polonii w Warszawie uroczystość z okazji 130 rocznicy bitwy pod Callao, w której wzięli udział przedstawiciele władz polskich i ówczesny ambasador Peru Cord Dammert. Podkreślono zasługi Malinowskiego w fortyfikowaniu portu i udział w bitwie 2 maja 1866 r., po której został uznany bohaterem narodowym Peru. Następnie, z inicjatywy dr hab. Andrzeja Ziółkowskiego - Prezesa Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Studiów Latynoamerykańskich z okazji wspomnianej rocznicy, odsłonięto w fortecy Real Felipe w Callao (obecnie muzeum) tablicę pamiątkową sławiącą zasługi Ernesta Malinowskiego oraz medalion z podobizną polskiego inżyniera autorstwa znanej rzeźbiarki Teresy Brzóskiewcz.

Rok później, redaktor Elżbieta Dzikowska rzuciła myśl wybudowania pomnika ku czci Ernesta Malinowskiego na przełęczy Ticlio tuż przy miejscu, które określane jest jako najwyżej położony punkt kolejowy świata, ok. 5 tys. m.n.p.m. Dla zrealizowania tej idei w lutym 1997 r. powstał komitet honorowy, w skład którego weszli przede wszystkim inżynierowie ze Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Kolejnictwa z dr. inż. Andrzejem Gołaszewskim na czele, a także przedstawiciele Ministerstwa Transportu i Komunikacji, Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz niektórzy senatorowie i posłowie RP, naukowcy i dziennikarze. Czynny udział w pracach komitetu wziął też ambasador Peru w Polsce, Jorge Castaneda. Przygotowaniem projektu pomnika zajął się słynny rzeźbiarz prof. Gustaw Zemła. Mający ponad 7m. wysokości i antysejsmiczną konstrukcję, pomnik w swej ostatecznej wersji nawiązuje surowością stylu do miejscowych monumentalnych budowli indiańskich i jest zwieńczony kołem z odlaną z brązu podobizną Ernesta Malinowskiego. Zgodnie z projektem dwujęzyczny napis, zaproponowany przez redaktora, Stefana Bratkowskiego, umieszczony poniżej godła polskiego i peruwiańskiego głsić będzie: "Ernest Malinowski 1818 - 1899. Inżynier polski, patriota peruwiańskim bohater obrony Callao 1866 r., budowniczy Centralnej Kolei Transandyjskiej"
dr Danuta Bartowiak 

Zwieńczenie pomnika Ernesta Malinowskiego





Materiały pochodzą z wystawy "Biało-czerwona na bezdrożach" zorganizowanej przez Movida - wiedza ze źródeł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz